Lush intrygował mnie od bardzo dawna, jednak nie był jakimś priorytetowym "must have" ani nic w tym stylu. Lush'o-maniactwo dopadło mnie dopiero w momencie, gdy jadąc tramwajem w Budapeszcie zauważyłam firmowy sklep i zaczęło mi bić szybciej serce. Pierwsze zakupy, potem zamówienia z Londynu i wiedziałam, że przepadłam. A wraz ze mną mój portfel, bo Lush do najtańszych nie należy.
Skład: Sodium Lauryl Sulfate, Lavender Decoction, Rosemary Decoction, Juniperberry Oil, Lemon Oil, Lime Oil, *Citral, *Limonene, Perfume, Colour 60725 (*occurs naturally in essential oils)
Jumping Juniper to szampon przeznaczony do włosów tłustych, ma nadać im blasku i sprężystości. Szampon koi i chroni skórę głowy, a także kontroluje wydzielanie sebum. Cytrynowe i limonkowe olejki nadają blasku włosom. Głęboko oczyszcza włosu, pozostawia je lśniące i pełne blasku. £5.50/55g
jest, jak wygląda produkcja szamponu Jumping Juniper :)
Moim zdaniem: Forma szamponu bardzo mnie zaskoczyła - do tej pory, wszystkie szampony, których używałam, miały standardowo płynną konsystencję. Tutaj mam do czynienia z okrągłą kostką, która wydaje się być stworzona z miliona drobnych kawałków. Początkowo moczyłam całe włosy i przykładałam do nich kostkę, pocierając do pojawienia się piany. Pod koniec, kiedy szampon zaczął już przypominać miękką plastelinę - pieniłam go w rękach i dopiero pianę nanosiłam na włosy. Przyznam szczerze, że mycie włosów kostką jest dużo bardziej wygodne niż sądziłam. Dopiero pod koniec, kiedy kostka była już mocno nasiąknięta wodą, sprawiała trochę problemów, ale to wina tego, że przez cały czas nie pieniłam jej w rękach, a dotykałam bezpośrednio włosów.
Szampon świetnie się pieni. Jeśli chodzi o działanie - włosy po umyciu robiły się nieco bardziej tępe niż zwykle, ale dzięki temu miałam wrażenie, że są naprawdę porządnie oczyszczone. Nawet bez użycia odżywki, włosy nie plątały się i nie miałam problemów z rozczesaniem. Włosy po myciu Jumping Juniper były bardzo miękkie. To, co ucieszyło mnie najbardziej, to faktyczne kontrolowanie wydzielania się sebum. Jak przy wszystkich innych szamponach, włosy przetłuszczały mi się bardzo długo, tak po Lushowej kostce zdarzało się, że były świeże przez całe dwa dni, co przy moich włosach jest niesamowitym osiągnięciem. :-) Jeśli chodzi o wydajność, szampon wystarczył mi na ok. 25-30 podwójnych myć, co przy gęstych włosach prawie do pasa, uważam za zadowalający wynik.
Szampon doceniłam najbardziej po tym jak się skończył i wróciłam do innego. Już nie mogę się doczekać, aż podczas świątecznego pobytu w Londyniu, kupię sobie kolejną sztukę, bo mam wrażenie, że znalazłam szampon, który moje włosy naprawdę mocno pokochały!
A wy znacie Lusha? Używałyście kiedyś szamponu w takiej formie, a jeśli nie - jesteście ciekawe?
Zdjęcia - na potrzeby bloga www.makiazas.pl - wykonał Mateusz Haas.
Szczerze mówiąc mnie jakoś nie przekonują szampony w tej formie.
OdpowiedzUsuńNigdy jeszcze nie używałam szamponu w kostce. Muszę kiedyś wypróbować takie cudo:)
OdpowiedzUsuńWszystko co używałam z LUSHa dotychczas było cudowne. Takiego szamponu w sklepie nie widziałam u siebie, ale przy okazji sprawdzę i jak będzie to kupię :)
OdpowiedzUsuńTego jeszcze nie używałam :)
OdpowiedzUsuńIle razy patrzę na kosmetyki Lush, tyle razy żałuję, że nie skusiłam się na nie jak byłam w Londynie. No, ale! ;)
OdpowiedzUsuńNigdy nie używałam szamponu w kostce. Zawsze wydawało mi się, że mycie włosów takim kosmetykiem jest dość trudne ;)
bardzo mnie kuszą szampony w kostkach :)
OdpowiedzUsuńNiesamowity produkt...
OdpowiedzUsuńMiałam niebieską wersję, była fantastyczna ;-
OdpowiedzUsuń0
Mocno ciekawi mnie ta forma szamponu, ale jakoś nie wyobrażam sobie nim mycia moich włosów :D
OdpowiedzUsuńKostka bardzo ciekawie wygląda i kusi aby wypróbować również :)
OdpowiedzUsuńSzampon w kostce - coś dla mnie, lubię takie nowości :)
OdpowiedzUsuń